środa, 18 maja 2016

Jedenaście

"- Ross, obiecaj mi coś - powiedziała dziewczyna, a chłopak kiwnął głową, by dalej mogła mówić. - Będziesz na zawsze i ze względu na wszystko?
- Będę".

                 Nie wiedziałam, jak wyglądam i chyba nie chciałam wiedzieć. Sam wzrok jacy posyłali mi obcy ludzie, mówił sam za siebie. No i moje samopoczucie. Te czynniki dawały mi do zrozumienia, że wyglądałam tak, jak wyglądałam. Siedziałam przed salą, w której znajdował się Ross, sącząc kolejny kubek kawy. Nie zwracałam uwagi na litry wypitego napoju i na to, że może to odbić się na moim zdrowiu. Po prostu piłam i piłam, a samego końca nie było jeszcze widać.
- Laura, to kolejna kawa. Przystopuj, proszę cię - odezwał się Riker, patrząc na mnie z troską.
Wzruszyłam jedynie ramionami, upijając z papierowego kubeczka spory łyk.W tym momencie jakoś mnie nie obchodziło mnie nic, oprócz tego, jak się czuję Ross.
- Lynch, nie mów mi, co mam robić, okej? - oderwawszy na chwilę wzrok od drzwi, spojrzałam na blondyna.
- W tym przypadku muszę. Daj mi ten kubek - wystawił swoją dłoń przed siebie, aby zabrać mi napój, ale zignorowałam jego słowa i rękę.
- Nie.
- Laura - wypowiedział moje imię ostrzegawczym tonem.
Ponownie ignorując Rikera, dopiłam kawę do końca i jakby nigdy nic oddałam mu to, o co poprosił. Ten tylko przewrócił oczami, po czym wstał z krzesła i poszedł wyrzucić kubek. Jednak zamiast usiąść, ruszył w stronę automatów. Nawet się nie zastanawiałam po, co tam szedł.
- Masz!
Poczułam, jak na moich udach ląduje zimna butelka, co spowodowało ciarki na plecach. Nie byłam zadowolona z faktu, że Lynch kupił mi wodę, ale nie zamierzałam się kłócić o taką głupotę. Z jednej strony nie miałam już sił na rozmowy i najchętniej poszłabym do domu, ale z drugiej strony musiałam się dowiedzieć, co z Rossem. Martwiłam się, nawet jeśli pamiętałam jedynie pojedyncze scenki z poprzedniego życia. Czułam, że był ważny - zbyt ważny, abym mogła go odpuścić. Nie wiedziałam, czym się kierowało moje serce, ale... Po prostu musiałam być przy nim. Tu i teraz.
Z zadumy wyrwał mnie głos kobiety. Podniosłam głowę do góry, żeby zobaczyć do kogo on należy. Przede mną stała średniego wzrostu blondynka. Po paru sekundach jej wzrok padł na mnie, a uśmiech powiększył się na twarzy
- Ty jesteś Laura, tak? - zapytała przyjaźnie.
- Tak, a kim pani jest?
- Loren, psycholog Rossa - przedstawiła się, a mnie obleciała zazdrość.
Nie powinnam być zazdrosna. To była moja wina, że wyjechałam. Gdyby nie to... Do cholery, gdyby nie to, to teraz najprawdopodobniej spędzałam bym z Rossem oglądając seriale i jedząc lody. Ale ja musiałam wyjechać. Musiałam popełnić takie głupstwo. Ugh, jestem beznadziejna.
- Przepraszam, ale muszę na chwilę was opuścić - odparłam drżącym głosem.
Nie czekając na ich odpowiedź, zaczęłam biec w stronę szpitalnych łazienek. Chciałam wybuchnąć płaczem i nim zadławić się na śmierć. Wiedziałam, że brzmiało to beznadziejnie. Zachowywałam się jak kujon, który dostały jedynkę. Krótko mówiąc - żałośnie.
Po minucie znalazłam się w jednej z kabin, od razu opadając na podłogę. Łzy leciały z prędkością światła, plamiąc bluzkę i mocząc spodnie. Drżałam z zimna. Cierpiałam z bólu. Czułam, jak jakaś obca siła rozszarpywała mnie na drobne części. Głowa zaczęła mi pękać z nadmiaru emocji, a mi stawało się z każdą sekundą coraz słabiej. Serce biło mi za szybko. Rozpadałam się.
- Laura, odtwórz! - usłyszałam zmartwiony głos Rikera.
- Poczekaj, Riker. Muszę szybko się dowiedzieć w jakim stanie aktualnie się znajduje - powiedziała opanowana Loren, prosząc jeszcze szeptem, aby był przez chwilę cicho.
Delikatnie stukanie rozbrzmiało w całej toalecie. Wzięłam głęboki wdech, chcąc dalej płakać. Nie mogłam. To ja miałam grać tą silną i niewrażliwą. Ja. To chyba nie tak wiele.
- Lau, słyszysz mnie. Jeśli tak to daj jakiś znak - poprosiła kobieta. Z trudem pokazałam rękę. - Dobra Rik. Będzie trzeba wyważyć drzwi, bo inaczej nie da rady. Jak coś, to ja za nie zapłacę - zwróciła się do blondyna.
Po paru minutach poczułam chłodne powietrze, a przed moimi oczami ukazała się brat Rossa i jego psycholog.
- Riker, weź ją na ręce i kieruj się w stronę pokoju, w którym Ross się znajduje. Ja pójdę załatwić sprawę z tymi drzwiami.

                 Nudziło mi się. Potwornie mi się nudziło po wyjściu Loren, ale nie mogłem jej zatrzymać, bo tak chciałem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że za chwilę wejdzie tu mój brat i to właśnie on potowarzyszy mi przez kolejnych parę godzin.
Westchnąłem, gdy w moich myślach pojawiła się Laura. Chciałem wreszcie o niej zapomnieć, ale serce robiło wszystko, żeby ona została jak najdłużej. Raniło mnie za każdym razem. Wywoływało ból. Doprowadzało do autodestrukcji. Wytwarzało coraz to gorsze koszmary. Robiło wszystko na odwrót niż ja pragnąłem.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Przeniosłem wzrok z pościeli na miejsce, skąd dobiegł trzask. To, co zobaczyłem, złamało mnie. Na rękach mojego brata była Laura. Słyszałem, jak pociągała nosem. Trzęsła się niemiłosiernie. A piąstki miała zaciśnięte na koszulce Rikera.
- O Boże! - wstrzymałem powietrze.
- Nie wzywaj Pana Boga nadaremnie i zwolnij łóżko - poprosił mężczyzna, będąc już koło łóżka
Szybko wstałem, aby nie robić już problemów. Rik położył brunetkę na materacu, po czym opadł na krzesło ze skierowanym wzrokiem na mnie, a ja w zamian patrzyłem na niego. Próbowałem odgadnąć co się dzieje z mimiki jego twarzy, ale ona wyrażała zupełnie nic. Usta miał ściśnięte w wąską linie, a oczy wlepione nadal we mnie.
Nagle w sali znalazła się Loren z jakimiś papierami w ręce. Nie zwróciłem większej uwagi na nie, bo ważniejsze w tej chwili było, co się dzieje z Laurą, która leżała zwinięta w kulkę i cicho szlochała. Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że cała nasza trójka ją słyszy i chyba ją to nie obchodziło.
- Drzwi załatwione - oznajmiła. - Cóż, ordynator nie był zbytnio zadowolony.
- Jakie drzwi? - zapytałem zdezorientowany.
- Co za dużo to nie zdrowo, Ross. Nie interesuj się - zaśmiała się Loren, siadając na fotelu.
Zapadła cisza, która od czasu do czasu była przerywana oddechami każdego z nas i pociąganie nosa Lau.

                 I tak minęło dwadzieścia-sześć minut. Na wgapianiu się w ścianę, lub w któregoś z nas. Irytowało mnie, ale z drugiej strony bałem się odezwać. Myślałem, że psycholog jakoś zacznie jakikolwiek temat; ewentualnie Riker. Ale nic. Musiałem wziąć sprawy w własne ręce.
- Czy musi być tak cicho? Boże, odezwijcie się - mruknąłem, kierując wzrok z obrazka na Rik, a potem na Loren.
- Dobrze, blondasku, jeśli chcesz porozmawiać to porozmawiajmy - kobieta znacząco popatrzyła na mojego brata, a ten jak zaczarowany wstał i wyszedł z pokoju.
Nie wiedziałem o co chodzi i już żałowałem się odezwałem. Po wzroku Loren zorientowałem się, że to, o czym mieliśmy rozmawiać, nie będzie niczym przyjemnym.
I wiecie co? Nie myliłem się.


***

Cześć i czołem kluski z rosołem! (Z serii, jak spieprzyć powitanie *przewraca oczami*)
Wiem i jestem tego świadoma, że rozdziału nie było miesiąc i osiem dni. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam zacząć pisać ten rozdział, po prostu go nie kończyłam, bo nie wiedziałam co napisać. Ten rozdział udało mi się napisać dopiero za czwartym razem. Tak to jest, gdy doskwiera brak weny.
Powiem Wam tyle, że ta część była bardzo naciągana (co widać). Z moim zapałem do pisania tego ff jest ostatnio trochę problemów, bo nie prowadzę tej historii z przyjemnością. I tu nie chodzi o to, że nie potrafię pisać (bo nie potrafię <<<) czy fabuła jest typowa i kijowa; coś na kształt "flaki z olejem", a o to, że trudno mi pisać o Raurze. Gdy zaczynałam pisać ffs, Raura była moi ulubionym szipem, lecz to było ponad dwa lata temu. Dorosłam w jakieś części, zrozumiałam, że ona nie jest możliwa, co spowodowało niechęć do pisania o niej, ew.
Ale przechodząc już do "głównego" tematu tej notki.
Dzisiaj, czyli osiemnastego maja mija równy rok od kiedy ta historia została 'oficjalnie' zaczęta, od kiedy wstawiłam tu prolog. Nie będę robić podsumowania, bo to nie o to chodzi. Chciałabym podziękować, najlepiej każdą z Was utulić, bo gdyby nie Wy to teraz zapewne ten blog by już nie istniał.
Nie będę się rozpisywać, bo tak mam zamiar zrobić, gdy skończę tą historię. Po prostu dziękuje, że jesteście.
I na koniec jeszcze dwie sprawy organizacyjne. Po pierwsze jesteśmy w połowie ff. Nie chcę przedłużać, a tym samym zanudzać Was FAY. Po drugie: Powstały dwie ankiety, na które proszę, abyście zagłosowały. Byłoby mi bardzo miło.

Ja się żegnam, bo czeka mnie jeszcze dużo roboty. Wiecie; trzydzieści-pięć stron ćwiczeń od historią się same nie uzupełnią, wypracowanie również samo się nie napiszę. A dobra wróżka nie napiszę ze mnie dwóch sprawdzianów, z czego jeden jest do poprawy, bo aktualnie nie zdaję, właśnie przez niego. Cóż, elektrostatyka ssie.

Podoba się? Skomentuj! Dla ciebie to tylko parę sekund, a dla mnie wielka radość.

Lots of love, Ania x

niedziela, 10 kwietnia 2016

Dziesięć

"- Jego serce bije - powiedział lekarz, a w tle chłopak usłyszał westchnięcia spowodowane ulgą i podziękowania.
- Wszystko będzie dobrze - szepnęła dziewczyna, a on ścisnął jej rękę w nadziei, że nie odejdzie".


                 Spocony leżałem na łóżku szpitalnym z natłokiem myśli. Czułem ją. Czułem, jak dotyka moją dłoń, szepcze mi do ucha. Że po prostu jest. Że nie odeszła, że do tego całego wypadku nie doszło, i że mnie pamięta.
Paranoja. Głupia, bezwzględna paranoja zaplątała moje ciało. Ale co mogłem zrobić? Nic. Byłem za słaby na jakikolwiek krok, na wszystko i wszystkich. Utopiony w morzu bezsilności mogłem jedynie pomarzyć o tym, że ktoś mnie uratuje. Przynajmniej teraz.
Wzrok miałem utkwiony w ścianie, gdy ktoś wkroczył do pokoju, w którym się znajdowałem. Nie raczyłem spojrzeć na tą osobę, bo już wiedziałem kto to. Psycholog. Próbowała dwukrotnie ze mną porozmawiać, lecz ja dzielnie ignorowałem jej pytania i tłumaczenia.
- Cześć, Ross - zaczęła. - Jak się czujesz?
Nijako. A jak mam się czuć? - odpowiedziałem sobie w myślach. Wkurzała mnie niesamowicie razem z Rikerem, Niallem i pielęgniarkami na czele. Jedyną normalną osobą był doktor. On rozumiał i wiedział kiedy odpuścić. Chyba powinni zamienić się miejscami.
- Ross, nie możesz mnie ignorować. Wiem, że cię wkurzam, a przez twoje myśli przeplatają się słowa: Kobieto, odpuść i spadaj. Lecz jestem tu po to, aby ci pomóc.
- Wreszcie powiedziała pani coś sensownego - prychnąłem, będąc ciągle w tej samej pozycji.
- Chciałbyś się czegoś napić? - spytała, zmieniając temat, a ja znienacka poczułem suchość w gardle.
- Niech będzie.
Żeby nie robić problemu podniosłem się do pozycji siedzącej i wystawiłem rękę, aby wziąć plastikowy kubeczek. Kobieta odkręciła korek i wlała nam wody. Po chwili usiadła na łóżku i podając mi plastikowe naczynie, zaczęła konwersację.
- Więc... Jak się czujesz? - upiwszy łyk cieczy spojrzała na mnie.
Cisza. Za skarby nie chciałem odpowiadać, bo właśnie odpowiedzią przegrałbym. Wytrzymaj Ross, zapomnij o wszystkim.
- Jeśli twierdzisz, że za moment wyjdę i dam ci spokój, bo mam jeszcze innych pacjentów, to się mylisz i to bardzo. Więc jak?
- Jak jeszcze raz pani powie "więc" to własnoręcznie panią wyniosę z tej sali - mruknąłem zirytowany.
Przegrałem. Na serio jestem słaby albo ona wiedziała, że wkurzy mnie tym "więc", dlatego je powiedziała.
- Jasne, wmawiaj tak sobie - zaśmiała się. - Odpowiesz?
Spojrzałem się na nią zastanawiając się, czy się przełamać. Przyszła tu po raz trzeci, zapewne po ciężkiej rozmowie z inną osobą. Ależ ty masz miękkie serce, Lynch.
- Chujowo, nijako i dziwnie - westchnąłem. - A fizycznie nawet dobrze, tylko czasem mam ochotę zwymiotować.
- Tak jest po zemdleniu, więc musisz to przetrwać, ale porozmawiajmy lepiej o twoich uczuciach, bo od tego tu po raz trzeci jestem - odstawiła kubek na szpitalnej szafce.
Czyli teraz mam wyjść na idiotę i powiedzieć, że moje serce umarło, choć żyję? Stwierdzić, że nie mam po co walczyć i znaleźć się dwa metry pod ziemią, choć w połowie jest inaczej? Krzyknąć, że nienawidzę z całego serca Laury Marano, choć jest zupełnie na odwrót?
- Jakbyś chciał przejść na "ty" to jestem Loren - uśmiechnęła się, klepiąc mnie po ramieniu.
Kiwnąłem głową na znak, że zrozumiałem i wziąłem powietrze. Za bardzo nie wiedziałem, jak zacząć, czy już teraz strzelić z prostu z mostu, że jestem beznadziejny, a moja nadzieja mnie nie pamięta.
- Nie wiem - powiedziałem. - Nic nie wiem, na dodatek jestem beznadziejny, a ona mnie nie pamięta - wzruszyłem ramionami.
- Laura? To o nią chodzi? - spytała.
- Tak. Pewnie mój brat wszystko wyjaśnił. 
Zacząłem się trząść, a jedyną rzeczą jaką chciałem zrobić to popłakać się. Nic nie powiedziałem. I może Loren wiedziała o całej sprawie, to i tak to ja powinienem powiedzieć o tym, mówiąc przy tyokazji, jak się czuję.
Spuściłem głowę w dół, a po sekundzie poczułem łzy na rękach. Zacisnąłem je w pięść i przegryzłem wargę, aby pozbyć się bólu. Nie fizycznego, a psychicznego, który sprawiał fizyczny, choć wolałem właśnie ten.


                 Zdenerwowana przekroczyłam próg szpitala, do którego miałam przyjechać. Riker wyjaśnił mi wszystko przez telefon, żeby tutaj nie tracić czasu. Martwiłam się o Rossa i jego stan zdrowia. Cichy głos w mojej głowie nawijał na okrągło, że może umrzeć, pobudzając mój strach i część z wspomnieniami, o których zapomniałam.
Stanęłam na środku korytarza i złapałam się za głowę. Mój oddech stał się cięższy i spowolniony, a przed moimi oczami pojawił się obraz z "poprzedniego życia".

Na miejscu, na którym miała zastać swojego chłopaka nie zastała jego, tylko małą karteczkę złożoną w pół. Drżącymi rękami wzięła ją do dłoni i rozłożyła. Śledziła kolejne słowa, ledwo oddychając. 'Zerwał ze mną' - przeszło jej przez myśl. Rzuciła kartkę na chodnik, uświadamiając sobie, że została sama. Policzki dziewczyny po paru sekundach zalały się łzami, a niebo jakby wiedziało co się stało, wypuścił krople deszczu. Przykucnęła, przeczesując dłonią włosy. Zadając sobie pytanie co z nią nie tak, opadła na szare kostki płacząc coraz głośniej. Jednak po paru minutach wyjęła z kieszeni spodni telefon i wybrała numer do ostatniej deski ratunku. Cztery sygnały musiała czekać na to aż odbierze. Ale w ogóle miała szczęście, bo odebrał.
- Halo? - usłyszała głos blondyna, na co wybuchła ponownie płaczem. - Lau? Co się stało?
Nie odpowiedziała. 
- Boże, już po ciebie przyjeżdżam. Proszę cię, nigdzie nie odchodź - rozłączył się.
Brunetka nadal miała telefon przy uchu, mając nadzieje, że usłyszy głos przyjaciela. Działał on uspokajająco, poprawiał minimalnie humor. 

Otworzyłam oczy, słysząc głos starszego Lyncha. Riker spojrzał zmartwionym wzrokiem na moją twarz, a ja wpadłam w jego ramiona. Bolało mnie to, że nie pamiętała najważniejszych chwil życia ani Rossy'iego. Ile bym dała, aby powrócić do tamtych czasów i skróciła cierpienia blondyna, mojego i niepowtarzalnego blondyna.


***

Cześć i czołem misiaki!
Dawno mnie tu nie było, nie licząc lba, do którego zostałam nominowana i wyjątkowo na niego odpowiedziałam. Jestem świadoma tego, że obiecywałam regularnie od marca rozdziały, ale nic z tym nie zrobię, choć powinnam zabrać się za regularne wstawianie, bo zamiast w tym roku nie skończę tego ff nigdy.
Sam rozdział wyszedł nawet dobrze, gdyby nie ta końcówka, a raczej perspektywa Laury, której nie było od dawna. Ale ważne jest to, że się pojawiła! Za niedługo będzie najważniejszy moment i główne wydarzenie tego fan fiction. Nie mogę się doczekać, lol.
Na koniec tej notki chciałabym poprosić o napisanie co myślicie o tym ff, co mam poprawić; jeśli zauważyłyście błędy to napiszcie mi o nich + jaki jest Wasz ulubiony moment fay?

Życzę udanego tygodnia!
Ania x

niedziela, 20 marca 2016

Liebster Blog Award

Tak, zostałam nominowana do LBA, czyli Liebster Blog Award (nawet nie wiem czy to dobrze napisałam, ale cii). Zapewne kiedyś było tu gdzieś napisane, że nie odpowiadam na nominacje (wiecie, lba, tb i wszystkie tego typu) i nadal to obowiązuje, lecz postanowiłam zrobić wyjątek, bo powinnam się wytłumaczyć czemuż to nie ma rozdziałów od półtorej miesiąca, a pisanie notki jakoś nie napawa mnie uśmiechem, no... Wiec może zacznijmy od pytań tej pani [KLIK]

1. Masz w planach kolejnego bloga?

Na samym początku bloga pisałam - cytuję - "Ten blog na 99,9% jest już moim ostatnim blogiem o Raurze, jak i również na tym koncie". I tego będę się trzymać. Nie mam już nic co by mogło mnie utrzymać dłużej, bo bądźmy szczerzy, ale blogger upada, jak już tego nie zrobił i jedynie co tu robimy to marnujemy się. Oczywiście jest to moje zdanie i nie każdy musi się z nim zgadzać.

2. Gdybyś mogła cofnąć się w czasie, to co byś zmieniła w swoim życiu?

Nie lubię pytań z serii 'gdybyś' i bardzo często takie pytania zlewam, ale jeśli mam już odpowiedzieć to zmieniałabym prawie wszystko - podstawówkę, gimnazjum i swój charakter, między innymi.

3. Ulubiona piosenka?

W tym momencie morduję Cię wzrokiem, bo z pozoru może to łatwe pytanie, ale gdy się w nie zagłębimy nie wiemy co odpowiedzieć, no albo jest ich więcej niż średni poziom IQ twojej całej klasy. Lol, uwielbiam ich obrażać *tutaj wstaw słodki chichot*. Ale wróćmy do tematu pytania. Od razu zaznaczam, że to są pojedyncze piosenki, bo jest ich o wiele, wiele więcej i są one w kolejności przypadkowej

- 5 Seconds of Summer - San Francisco
- 5 Seconds of Summer - Jet Black Hearts (TELEDYSK TO ŻYCIE HFJIYTUWBFVKJG)
- R5 - Cali Girl
- One Direction - Love You Goodbey
- Evanescenes - Bring Me To Life

4. Grasz na jakimś instrumencie? Jeśli tak, to na jakim?

Gram na ławce, gdy lekcja jest nieinteresująca i oczekuje z tego powodu na dzwonek :>

5. Jaki przedmiot szkolny lubisz, a jaki nie? Dlaczego?

Można powiedzieć, że lubię historię/wos (mam tą samą panią od tych przedmiotów), ale to tylko przez panią, która i może często krzyczy (przy tym otwierając drzwi, lel), ale dobrze tłumaczy, bo dostałam ostatnio ze sprawdzianów dwie 4 *unosi dumnie głowę*. A najbardziej nie lubię pana od wf'u. Na serio, jest tak WKURZAJĄCY, choć to za lekko powiedziane i w ogóle. Czasami mam ochotę rzucić jakimś tekstem, ale gdy myślę, że przez tego palanta mogłabym wylądować u dyrekcji to daję sobie spokój. Po co mam marnować swój i rodziców czas?

6. Ulubiona bajka lub film animowany z dzieciństwa?

Wilk i Zając, Sąsiedzi, Gumisie, Bolek i Lolek, eeeeee.... (do tej pory oglądam Sąsiadów, ale to wielka tajemnica xd)

7. Lubisz czytać lektury szkolne?

Jasne, uwielbiam, przecież lektury nie są wcale nudne. To nie tak, że korzystam z opracowania na końcu książki, hehehe.

8. Ulubiony kosmetyk?

Nie mam, bo się nie maluję, choć powinnam być jak wszystkie moje koleżanki z klasy i nakładać tapetę w dużej ilości, tak aby później użyć szpachelki zamiast wacika i płynu do demakijażu.

9. Jakie 4 rzeczy zabrałabyś na bezludną wyspę?

Telefon, dużą ilość jedzenia, bilet z koncertu R5 i jakieś ciuchy. Tak, to jest to.

10. Ulubiona rzecz w szafie?

Moje przecudowne czarne spodnie z wysokim stanem i dziurami na kolanach, które są tak minimalnie za krótkie (Boże, dlaczego stworzyłeś mnie wysoką?) i vansy, w których nie mogę chodzić, bo nie jest zbyt ciepło.

11. Jak chciałabyś, żeby wyglądała Twoja wymarzona randka?

Riker Lynch (ewentualnie Calum Hood), park i żeby nie było za ciepło ani za zimno. Czy ja o wiele proszę?


Ja nikogo nie nominuję, bo nie i ogólnie nie czytam już ffs na blogspocie ani wcale, bo mój telefon postanowił szybciej umrzeć i... dziękuje Emi za nominację. Możesz być z siebie dumna, bo odpowiedziałam na Twoje pytania. A teraz przejdźmy do tej gorszej części postu, czyli moich wytłumaczeń. Tak bardzo nie chcę mi się tego pisać, lecz trzeba skorzystać z tego, że siedzę przy komputerze. 

Właśnie zdałam sobie sprawę, że tak naprawdę nie mam sformułowanego wytłumaczenia, dlaczego rozdziału nie było tak długo (i nadal go nie ma), a pisałam, że w ferie zajmę się tym, abym mogła teraz wstawiać regularniej rozdziały. Ta. Coś przeczuwam, że to co za chwilę napiszę będzie żałosne.
Moim powodem braku rozdziałów jest szkoła i to, że mam masę kartkówek i sprawdzianów. I powoli tracę ochotę na pisanie. Tego nie było. Nevermind. Nie wiem co mogłabym jeszcze Wam napisać, bo to chyba jedyny powód (szkoła). Przez nią siedzę rzadziej przy komputerze i nie mam czasu na nic.

Ponownie dziękuje za nominację, bo tak naprawdę piszę okropnie. I to wytłumaczenie, żałosne. Do zobaczenia?

Ania x

poniedziałek, 1 lutego 2016

Dziewięć

"- Cause you walked out and left me stranded
Nothing left but picture frames
And I just keep on asking myself

How'd we drift so far away
From where we left off yesterday?
I'm lonely like a castaway
Heartbreak that I can't escape
A sinking ship I'll never save
I'm lonely like a castaway*

- Wow - przyznała pod wrażeniem dziewczyna. - To było... piękne. Zaśpiewasz mi coś jeszcze?
- Jasne - zgodził się".


                 Mruknąłem niezadowolony, gdy do moich oczu dostały się promienie słońca. Głowa pulsowała mi od bólu po wypitym alkoholu, a chyba jego litrach. Nie mogłem odtworzyć niczego z wczorajszego wieczoru, a każdy ruch ciałem skutkował moim syknięciem. Byłem pewien, że ten dzień będzie jednym z dni, których będę miał dość. Już miałem dość. Ból rozpowszechniał się z prędkością światła. Samo otworzenie powiek było nie lada wyzwaniem. Jednakże je otworzyłem, a w oczy rzucił mi się bałagan jaki zrobiliśmy i Niall, który stał nade mną w pogniecionej koszulce i z grymasem na twarzy. Przynajmniej nie byłem jedynym skacowanym człowiekiem tutaj.
- Powiedz, że masz dla mnie tonę paracetamolu - wyjęczałem, nie zdobywając się na uśmiech.
W odpowiedzi jedynie usłyszałem chichot. Oznaczało to, że musiałem iść sam do kuchni. Pokazałem mu środkowy palec, prosząc grzecznie, aby był cicho. Powoli podniosłem się do pozycji siedzącej, by rozejrzeć się po pomieszczeniu. Michael leżał jakby nigdy nic na kanapie, przytulając do siebie bluzę Horana, na co uśmiechnąłem się szeroko. Bodajże nie byli razem, ale ja sądziłem inaczej. Jednak nie poruszałem jeszcze tego tematu, bo nie chciałem być zbytnio nachalnym. Wiedziałem, że musi minąć trochę czasu i dopiero wtedy zapytać się o ich relacje. Jednak nigdzie nie mogłem ujrzeć Rikera. Na pewno nie wstał wcześniej ode mnie, bo to nie było możliwe. Gdy tylko miał wolne, spał do wyczerpania i jeszcze dłużej. Przez pracę jednak musiał wstawać o określonych godzinach. Zazwyczaj to była siódma, spoglądając na to, że pracował niedaleko. Dokładniej w jakieś korporacji, jednakże nie znałem jej nazwy. Zarabiał dość sporo, przez co dawaliśmy teraz radę. Ja byłem zbyt załamany, aby chodzić do sklepu z ubraniami, w którym pracowałem. Wypadek Laury spowodował, że musiałem wziąć dłuższy urlop. Melanie - właścicielka butiku - w pełni to zrozumiała i życzyła, żeby brunetka odzyskała jak najszybciej pamięć, a zarazem dała mi wolne, abym mógłbym się ogarnąć i wrócić z nowymi siłami.

                 Wstałem, czując, że za chwilę wybuchnie mi głowa. Nie zdawałem sobie sprawy z zaistniałej sytuacji, bo w myślach była tylko Marano. Znowu zaprzątała mi myśli samą sobą tym samym nasilając ból. Czy ja prosiłem się o tą drobną brunetkę? Czy ja kurwa się o nią kurwa prosiłem? Nie. Chciałem wreszcie żyć bez myśli o niej, ale jednak ktoś robił wszystko na odwrót. Przekląłem pod nosem, ślimaczym krokiem przekraczając próg kuchni. Nie zwracając uwagi na przebywające w niej osoby, wyjąłem z szuflady opakowanie paracetamolu, z lodówki butelkę mineralnej wody, a z suszarki szklankę, Wlałem do naczynia przezroczystej cieczy. Z pudełka wysypałem dwie tabletki i popiłem je wodą.
- Hej wam - usłyszałem głos Anderson, przerywając tym samym picie.
Postawiłem szklankę na blacie z niedowierzaniem próbując sobie wbić do głowy, że właśnie przede mną stoi Lila Anderson w mojej koszulce i bokserkach. Wbiłem w nią ostre spojrzenie, chcąc nim dowiedzieć się co robi tutaj w mojej bluzce i majtkach. Ogólne rzecz mówiąc.
- Kotek, co jest? - zapytała, podchodząc do mnie bliżej.
Jej zachowanie zbiło mnie z tropu. Nie przypominałem sobie, żebym zapraszał brązowowłosą wczoraj, czy parę dni wcześniej. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego, nawet jeśli kiedyś ją kochałem i zależało mi na niej. Była niczym w stosunku do Laury, która mnie nie pamiętała i do Michaela, którego znałem zaledwie paręnaście godzin.
- Jaki kotek, hola, hola, dziewczyno! - warknąłem, odpychając ją delikatnie.
- No, mówiłeś, że... Niall powiedz coś - poprosiła płaczliwie, kierując wzrok na Horana.
Dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że oprócz mnie i Anderson był jeszcze blondyn i mój brat, który skanował nas zimnym spojrzeniem. Usiadłem na krześle i dopiłem wodę. Przeczuwałem, że za chwilę wybuchnie kłótnia i dość mocna wymiana słów między kimś a kimś.
- Co ja znów?! Ty na serio jesteś chora, Anderson - Niall zmrużył oczy.
- Obiecywałeś mi tyle - załkała. - Powiedziałeś mi, że Ross mnie kocha i zrobisz wszystko, abyśmy byli razem...
- Ja ci nic nie obiecywałem. Jedynie, że zgłoszę cię na policję za nachodzenie mnie - odpowiedział poważnie, tracąc powoli kontrolę.
Już nic nie rozumiałem. Jak mogła sobie ubzdurać, że ja ją kocham? I co ma wspólnego z nią Horan? Nigdy nie wspominał, że Lila go nachodzi. Szczerze mówiąc myślałem, że ponownie coś kombinuje, abym cierpiał jak nigdy. I na dodatek była jeszcze sprawa z amnezją Laury, a ona nie wpłynęła na mnie za dobrze i tak naprawdę każde posunięcie na moją psychikę może skończyć się nie najlepiej.
- Teraz sobie wmawiaj - nagle zmienił się jej ton głosu.
Z płaczliwego w oschły i cholernie pewny siebie. Ręce położyła na piersiach, wysuwając lekko do przodu prawą nogę i przegryzając wargę, mierzyła Nialla wrednym wzrokiem. W tęczówkach Anderson zauważyłem iskierki rozbawienia. Dyskretnie przewróciłem oczami, bo wiedziałem, że takim sposobem dziewczyna chciała postawić na swoim. Zawsze tak robiła, gdy coś nie szło po jej myśli.
- Wiesz co Anderson, najlepiej będzie jak wyjdziesz - odezwał się Riker, pokazując dłonią wyjście z kuchni.
Powoli nie ogarniałem co się dzieje. Ostrość wzroku pogarszała się z każdą sekundą, a głowa stawała się cięższa niż była. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, a chwilę później poczułem jak upadam na podłogę. Chyba zemdlałem.


*5 Seconds of Summer - Castaway

***

No więc... Hej? Nie było mnie tu dosyć długo. Wolę w tym momencie zakopać się pod piasek niż pisać notkę, bo to najdłuższy okres w ciągu bycia niecałych dwóch lat na bloggerze, w którym na dodawałam rozdziałów. Cóż dużo się działo. No i brak weny doskwierał na każdym kroku.
Rozdział krótki, oczywiście nudny, bo brak Laury i Raury moments, ale trzeba się uzbroić w cierpliwość. Ogólnie co do kolejnych rozdziałów to od marca powinnam ruszyć z regularnym dodawaniem ich. Nie wiem czy coś dodam do końca lutego, choć od piętnastego lutego mam ferie, ale na sto procent na początku marca pojawi się dziesiątka.

Przepraszam za długie oczekiwanie na nowy rozdział. Jeśli podoba się Wam dziewiątka, pozostawcie po sobie ślad i dajcie znać, co myślicie o całej fabule tego ff. Byłoby mi miło :')

[rozdział nie sprawdzany]

Kocham,
Smile

czwartek, 24 grudnia 2015

One Shot - I'd like to say 'I love you'

 Chciałabym życzyć Wam Wesołych Świąt, bogatego Mikołaja i czego sobie chcecie i również przeprosić za to, że od ponad miesiąca nie ma rozdziału. Nie wiem kiedy pojawi się dziewiątka, bo po prostu nie mam ochoty ani weny na pisanie. Mam nadzieję, że wybaczycie.
A teraz zapraszam na świątecznego osa, czyli jak popsuć jednopart :')

Ania xx

~*~

Myślałam, że wszystko będzie dobrze.
Myślałam, że nasze relacje się naprawią.
Myślałam, no właśnie myślałam. Świat nie jest idealny i nie spełnia naszych marzeń, kiedy tylko my chcemy. Musimy walczyć o każdy dzień, o każdą ważną osobę w naszym życiu.
Ja walczyłam. Upadałam kilkanaście razy, za każdym razem podnosiłam się, ale dziś już tego nie zrobiłam.
Nie daję już rady. Ciągłe przepraszanie nic nie dawało. Ten dzień to koniec użalania się, myślenia co można byłoby tu zrobić.

*3 lata później*
*22 grudnia*

- Laura, leniu śmierdzący chodź mi pomóż! - usłyszałam z kuchni wrzask Vanessy.
No tak święta. Jak ja ich nie cierpię. Te wszystkie przygotowania, ubieranie choinki i pieczenie tydzień przed tym dniem pierników, te sztuczne uśmiechy przy stole, prezenty. Dla mnie to jest katorga, ale jedynym plusem tych świąt jest to, że spędzam je z Van. Od czasu, gdy zerwałyśmy kontakt z Lynchami, Boże Narodzenie spędzamy tylko we dwójkę, z czego naprawdę się ciesze.
- Laura ty naprawdę jesteś głucha i potrzebujesz aparatu czy co - rzuciła twardym tonem, wchodząc mojego do pokoju.
- Nie widzisz, że dopiero się podnoszę - westchnęłam.
- To się pospiesz, bo całego dnia nie mam.
Spojrzała na mnie sugestywnie, a ja jedynie dałam jej znać, żeby wyszła, bo chciałabym się ubrać. Jeszcze przed wyjściem oznajmiła, że mam piętnaście minut i z cichym trzaskiem zniknęła za drzwiami moich czterech kont.

~*~

- Już jestem - powiadomiłam siostrę, wchodząc do kuchni.
Panował w niej jednym słowem - bajzel. Wszystko było wszędzie, nie wspominając o samej Van. Włosy były pokryte mąką, a na rękach znajdowały się żółtka.
- Myślałam, że te piętnaście minut to będzie katorga, nie myliłam się - zaśmiała się.
- Zauważyłam - pokręciłam głową. - To może pójdź się ogarnąć, a ja tu posprzątam.
Czarnowłosa przytaknęłam i posyłając mi buziaki, na które - tak na marginesie - przekręciłam oczami, wybiegła z pomieszczenia doprowadzić się do porządku. Ze zrezygnowaniem, sięgnęłam po szczotkę i zaczęłam zmiatać wszystko ze stolika, uprzednio sprawdzając, co na nim się znajdowało. Po nim zabrałam się za podłogę i gdy już kończyłam, do kuchni wkroczyła Vanessa ubrana w dopasowaną, czerwoną sukienkę na trzy-czwarte rękawka i czarne szpilki. W lewej dłoni trzymała kopertówkę, a w prawej czarny płaszcz.
- Gdzieś się wybierasz? - spytałam się.
- Tak. Umówiłam się z chłopakiem - odpowiedziała z bananem na twarzy.
- Z chłopakiem, dzisiaj i mówisz mi dopiero przed wyjściem? - odparłam z oburzeniem. - Fajnie i to bardzo. Przecież, po co mi o czymkolwiek mówić.
- Siostra, przepraszam, okej? Po prostu nie wiem, czy coś z tego wyjdzie.
- Daj sobie spokój i idź, bo się jeszcze spóźnisz - warknęłam.
- Przepraszam, Lau. Pa - pomachała mi.
Zła, opadłam na krzesełko. Rozumiałam, że mogła mieć swoje tajemnice, ale o każdym chłopaku mi mówiła. Nawet jeśli nie wiedziała, że to wypali. Z drugiej strony było mi smutno, bo czułam, że mi nie ufa. Niektórzy się dziwią, że mieszkam jeszcze z siostrą. Mam te dwadzieścia-trzy lata, ale perspektywa mieszkania samej, jakoś mi nie odpowiadała. Bałam się trochę, że przez to urwie się nam kontakt, więc postanowiłyśmy zamieszkać razem.
Uznałam, że jeśli się przejdę, to poczuję się lepiej. Więc biorąc małą ilość pieniędzy i telefon ze słuchawkami, ubrałam się w czarne kozaczki i parkę. Przekraczając próg, zamknęłam za sobą drzwi na klucz i skierowałam się w stronę najbliższego parku.
Gdy już doszłam do celu, usiadłam na ławce. Z kieszeni wyjęłam smartfona i już podpięte do niego słuchawki, po czym założyłam je na uszy. Włączyłam pierwszą lepszą piosenkę i opierając się o oparcie drewnianej ławki, odpłynęłam.

I don't want a lot for Christmas 
This is all I'm asking for 
I just want to see my baby 
Standing right outside my door 
Oh I just want you for my own 
More than you could ever know  
Make my wish come true 
Baby all I want for Christmas is you*

Moje życie, moje wybory. - to słowa, którymi kieruje się w życiu. Nikt i tak nie będzie mi mógł niczego zabronić. Od pięciu lat jestem pełnoletnia i mam prawo decydować o własnym życiu. A to, że mieszkałam nadal z siostrą, było jedynie moją i jej sprawą.
Z transu wybudził mnie dotyk kogoś obcego. Z prędkością światła otworzyłam oczy i zdjęłam słuchawki.
Jak szybko zareagowałam na dotyk, tak szybko tego pożałowałam. Gdy spojrzałam na tę osobę, wspomnienia wróciły. Zdwojoną siłą. Tak jak rzucony gdzieś w dal bumerang, który wrócił z dalekich miejsc.
- Laura, to ty? - jego zdziwiony głos rozbrzmiał w moich uszach.
Wstrzymałam oddech na sposób, w jaki zapytał się czy to ja. Tęskniłam za nim niesamowicie, ale zachowanie, jakim mnie niszczył, nie pozwalał mi rzucić się w jego ramiona. Nie teraz, przynajmniej.
- Nie, pomyliło ci się coś.
Postanowiłam grać, mając nadzieję, że odejdzie. Udawanie, że nie znam osoby, na której mi zależało i nadal zależy... Nie, wróć. Nie zależy mi na nim. Nie zależy mi na nim. Nie i koniec.
- Laura, to ja Ross
- Nie znam cię człowieku, odczep się - rzuciłam obojętnie.
- Laura, ale ja wiem, że to ty - jęknął żałośnie.
I teraz miałam ochotę rzucić mu się w ramiona. Powiedzieć mu co myślę i że tęskniłam. Lecz uraza zastawiona na moim sercu nie pozwalała mi na to.
- Nie rozumiesz, że masz się ode mnie odczepić! - zdecydowałam się spojrzeć na twarz blondyna.
Poczułam, to co kiedyś, gdy ujrzałam czekoladowe tęczówki mojego byłego przyjaciela. Serce zaczęło bić niewyobrażalnie szybko, jakby miał za chwilę wyskoczyć z klatki piersiowej.
- Tęskniłem. - wyszeptał mi do ucha, po kilku minutowej ciszy.
- A ja nie, Lynch - również wyszeptałam.
- Laura, ja... - wystękał, ale ja nie czekałam na jego wyjaśnienia. 
Odsunęłam się, zwiększając minimalnie między nami odległość, po czym uderzyłam go w policzek. Ross od razu złapał się za niego, spuszczając głowę w dół i wyszeptał ciche 'przepraszam'. Prychnęłam pod nosem na jego wyznanie i bez słowa go opuściłam.

~*~

*24 grudnia*

To dzisiaj wieczorem będziemy siedzieć przy kolacji wigilijnej z Lynchami. Jak się okazało, tym tajemniczym chłopakiem okazał się sam Riker Lynch. Najstarszy z rodzeństwa. Nie byłam zadowolona z takiego obrotu spraw, ale uznałam, że nie będę robić spin. Miałam inne problemy, a w tym Rossa, który również miał się pojawić dziś w naszym domu. Byłam się naszego spotkania po tym incydencie w parku. Tylko czym ja się przejmowałam?
Wywlekłam się niechętnie z łóżka i podeszłam do szafy. Z niej wyjęłam kremową koszulę, czarną, rozkloszowaną spódniczkę i tego samego koloru szpilki, po czym poszłam do łazienki, w której umyłam się i odziałam w wybrany zestaw.
Gotowa, zbiegłam po schodach, kierując się wprost do kuchni. W niej ujrzałam Vanessę, przeglądającą jakieś czasopismo. Była tak zajęta, że nawet nie zauważyła tego, jak się jej przyglądam.
Po zjedzeniu śniadania przygotowanego przez czarnowłosą odstawiłam talerz do zmywarki, a sama poszłam ubrać ubranie wierzchnie. Zapięta, założyłam torbę na ramię i wyszłam z domu, zamykając za sobą drewnianą powłokę.
W drodze do niekonkretnego celu przyglądałam się wystawą najróżniejszych sklepów. Musiałam kupić Van prezent, ale nie miałam żadnego pomysłu na niego. Nie chciałam również podarować jej czego co dostała przed laty lub czego ma.
Nagle stanęłam przed jubilerem, gdzie ujrzałam idealny naszyjnik. Uśmiechnęłam się na jego widok i czym prędzej weszłam do środka.
- Dzień dobry. - powiedziałam miło do sprzedawczyni.
Była nią młoda kobieta, obstawiałam, że miała najwyżej dwadzieścia pięć lat. Lokowane włosy, opadały jej kaskadami na drobne ramiona, a oczy ze znudzeniem skanowały wszystko po kolej, kończąc na mnie.
- Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - spytała się radośnie blondynka.
- Em... Bo na wystawie zauważyłam taki srebrny naszyjnik i no... chciałabym go zobaczyć, jeśli można - przeczesałam włosy.
- Proszę śmielej mówić, nie gryzę - posłała mi szczery uśmiech.
Podeszła do szyby, przed którą znajdowała się biżuteria. Wzrokiem odnalazła poproszoną przeze mnie rzecz i biorąc ją w ręce, stanęła ponownie przede mną.
- Piękny - wyszeptałam pod nosem, patrząc na dłoń.
- Też tak uważam - zaśmiała się. - Jestem Cat.
- Laura - odpowiedziałam.
Byłam onieśmielona pewnością siebie Cat. Jej uśmiech emanował radością i szczerością, co zapewne przyciągało wielu chłopaków, bo co jak co, ale blondynka była niezwykle prześliczna. Nieco wyższa ode mnie, umalowana delikatnie jedynie tuszem do rzęs i błyszczykiem.
- To więc dla kogo ten naszyjnik? - spytała się.
- Dla siostry. Mogę wiedzieć, ile kosztuje? - rzuciłam.
- Nic. Dam ci go za darmo, bo wiem, że zależy ci na szczęściu siostry - rzekła, wyjmując z pod lady torebkę firmową.
- Nie, chciałabym wiedzieć ile kosztuje ten naszyjnik - powiedziałam natychmiastowo.
- Jestem właścicielką tej firmy, a z okazji świąt daje ci to za darmo. Chce, żeby siostra była jeszcze bardziej szczęśliwa - oznajmiła Cat, podając mi zapakowany naszyjnik.
- Nie powinnam, ale... - westchnęłam.
- Kochanie, do naszyjnika dorzucam ci jeszcze mój numer. Zadzwoń i pogadamy. A że jeden naszyjnik wyjdzie za darmo dla tak pięknej dziewczyny, jak ty nic mi nie zrobi.
- Dziękuje - zarumieniwszy się, skierowałam się w stronę wyjścia - Wesołych Świąt.
- Wesołych Świat - odpowiedziała z wielkim bananem na twarzy.

~*~

- Gdzieś ty była? - wrzasnęła zdenerwowana Vanessa.
Warknęłam pod nosem na jej reakcję, gdy ukazałam się w wysprzątanej kuchni. Na blacie leżały już gotowe do wyniesienia potrawy, oczywiście między nimi pojawiły się dwa szampany.
- Dzwoniłam i dzwoniłam! Pytam się jeszcze raz. Gdzieś ty była? - spytała trochę łagodniej.
- Byłam się przejść - odpowiedziałam, po części kłamiąc.
- Przejść?! Dzisiaj? Chyba ci coś na mózg spadło! -parsknęła wymuszonym śmiechem.
Zacisnęłam dłoń w pięść. Nie lubiłam, gdy miała pretensje o wszystko, co zrobiłam. Sama nie była lepsza.
- Tak, przejść. Masz problem? - syknęłam.
- Nie, nie mam problemu, ale żeby nie odebrać telefonu od siostry - dalej się pruła.
- A jak ty nie odbierasz połączeń, to jest dobrze?
Nie panowałam nad sobą. Łzy pojawiły się w kącikach oczu, gotowe do wypłynięcia. Zawsze, gdy Nessa podnosiła na mnie głos, ja powstrzymywałam płacz. Jednak czarnowłosa tego nie zauważała, bo kamuflowałam się, jak tylko mogłam.
- Nie, ale mój jest najczęściej rozładowany - broniła się.
- To nie jest wytłumaczenie!
- A według ciebie twoje wytłumaczenie jest zajebiste! Nie rozśmieszaj mnie!
- Sama nie jesteś lepsza. Najpierw spójrz na siebie, a później na innych. - powiedziałam i skierowałam się w stronę drzwi. - A i jeszcze jedno. Nie mam zamiaru jeść z tobą i Lynchami kolacji. Pewnie i tak będzie z nimi lepiej - ostatnie zdanie wyszeptałam, a po jego wypowiedzeniu zostawiłam siostrę samą w kuchni.

~*~

Stłumione śmiechy przybyłych, radosne okrzyki Van - wiedziałam, że tak będzie. Zupełnie zapomniała o mnie i o naszej kłótni. Jednak towarzystwo potrafiło jej zastąpić mnie.
Postanowiłam ruszyć swoje cztery litery, żeby zrobić sobie coś do picia. Wystałam z materaca, po czym wychyliłam głowę, żeby zobaczyć czy ktoś tutaj nie idzie, ale w to wątpię. Upewniając się, że nikogo nie ma, wyślizgnęłam się z pokoju i po cichu podreptałam do kuchni. Będąc w pomieszczeniu, wzięłam do ręki szklankę, która znajdowała się na stole i sok, który był obok kubka. Po nalaniu cieczy do naczynia otworzyłam szafkę i wyjęłam z niej popcorn. A gdy już miałam wychodzić, do kuchni wszedł Riker. W dłoniach miał dwie miski, pewnie po sałatce robionej przeze mnie.
- O, hej - przywitał się zaskoczony. - Co ty tutaj robisz? - spytał się od razu.
- Ja? Mieszkam - odpowiedziałam nie miło.
- Van mówiła, że... - przerwałam mu machnięciem ręki.
- Vanessa kłamała - prychnęłam, obdarzając blondyna pogardliwym spojrzeniem.
- Och, okej - westchnął. - Przepraszam.
- Pff, przepraszam. Jedynie to potraficie - wysyczałam.
- Lau...
- Cześć - nie słuchając dalej, ominęłam go i wybiegłam z kuchni.

~*~

Spacerowałam po pustych ulicach, nie przejmując się niczym. Myślałam, jakby to było, gdyby mnie tu nie było. Przynajmniej nie cierpiała, byłabym szczęśliwa z rodzicami. Tam na górze. Ale czy oni by tego chcieli? Pamiętam, jak mama zawsze mi mówiła, że ze względu na wszystko i wszystkich powinnam być silna i nie robić głupstw. Te słowa dodawały mi otuchy i gdy zdarzały się momenty, w których miałam dość, przypominałam sobie o nich. 
Ale czy ja tak potrafię? Potrafię cieszyć się z małych rzeczy, cieszyć się z tego, że żyję? Sama nie wiem.
Aktualnie czuję się jak badziewnej książce, opowiadającej o zakompleksionej dziewczynie. Czułam się tak beznadziejnie, że było mi wszystko jedno. Vanessa i tak za mną by nie tęskniła.
Idąc dalej przed siebie, nie myślałam zbytnio nad tym. Świeże powietrze powoli poprawiał mi samopoczucie, ale nie na tyle, abym mogła pomyśleć o czymś miłym lub uśmiechnąć się.
- Laura! - usłyszałam za sobą krzyk znanej mi osoby. Przyspieszyłam w kroku. - Laura! - ponowił.

~*~

- Laura, pogadaj ze mną - poprosił zmęczony Lynch, łażąc za mną od godziny.
Przez calutkie sześćdziesiąt minut jęczał, żebym go wysłuchała, co robiło się coraz bardziej irytujące. I to był jedyny powód, dla którego stanęłam i odwróciłam się w jego stronę.
- Okej, mów - powiedziałam oschło.
- Chciałbym cię przeprosić. Ja... zachowywałem się głupio jak jakiś pięciolatek. Żałuję, że powiedziałem tyle nie miłych słów. Możesz mi nie wierzyć, po raz kolejny przywalić w twarz. Zasłużyłem na to, jak nikt inny - zaśmiał się. - Ale nawet jeśli teraz nie wybaczysz, będę miał nadzieję, bo to ona umiera ostatnia. Ale to nie koniec.
Zrobił dwa kroki w przód, tym samym stykając nasze ciała. Poczułam jego oddech na szyi i dłoń oplatającą moją dłoń. Serce zaczęło bić niewyobrażalnie szybko, jakby miał za chwilę wyskoczyć z klatki piersiowej. Cholerne deja vu.
- Jest jeszcze jedna rzecz, o której chciałbym ci powiedzieć, Lauro - odparł poważnie.
- No to powiedz, dopóki się nie rozmyślę - droczyłam się.
Jego usta wylądowały na moim uchu, chwilę później szepcząc...
- Kocham cię.
Po czym wargi blondyna znalazły się na moich, idealnie złączając je ze sobą.

Presents under the tree
Could never mean as much to me
As you here, that's what I believe
That when I see Santa's sleigh-ay-ay

Headed this way-ay-ay
He's gonna hear my wishes and know I miss ya
Fa la la la la la la la la la la la**


~*~

* Mariah Carey - All I Want For Christmas Is You
** R5 - Christmas is coming

Ps. Jest to one shot, który pojawił się rok temu na Two World, One Feeling, lecz tu ujawniła się jego przerobiona wersja. Zdaje mi się, że nawet dwie-trzecie jego zostało przekształcone.