środa, 18 maja 2016

Jedenaście

"- Ross, obiecaj mi coś - powiedziała dziewczyna, a chłopak kiwnął głową, by dalej mogła mówić. - Będziesz na zawsze i ze względu na wszystko?
- Będę".

                 Nie wiedziałam, jak wyglądam i chyba nie chciałam wiedzieć. Sam wzrok jacy posyłali mi obcy ludzie, mówił sam za siebie. No i moje samopoczucie. Te czynniki dawały mi do zrozumienia, że wyglądałam tak, jak wyglądałam. Siedziałam przed salą, w której znajdował się Ross, sącząc kolejny kubek kawy. Nie zwracałam uwagi na litry wypitego napoju i na to, że może to odbić się na moim zdrowiu. Po prostu piłam i piłam, a samego końca nie było jeszcze widać.
- Laura, to kolejna kawa. Przystopuj, proszę cię - odezwał się Riker, patrząc na mnie z troską.
Wzruszyłam jedynie ramionami, upijając z papierowego kubeczka spory łyk.W tym momencie jakoś mnie nie obchodziło mnie nic, oprócz tego, jak się czuję Ross.
- Lynch, nie mów mi, co mam robić, okej? - oderwawszy na chwilę wzrok od drzwi, spojrzałam na blondyna.
- W tym przypadku muszę. Daj mi ten kubek - wystawił swoją dłoń przed siebie, aby zabrać mi napój, ale zignorowałam jego słowa i rękę.
- Nie.
- Laura - wypowiedział moje imię ostrzegawczym tonem.
Ponownie ignorując Rikera, dopiłam kawę do końca i jakby nigdy nic oddałam mu to, o co poprosił. Ten tylko przewrócił oczami, po czym wstał z krzesła i poszedł wyrzucić kubek. Jednak zamiast usiąść, ruszył w stronę automatów. Nawet się nie zastanawiałam po, co tam szedł.
- Masz!
Poczułam, jak na moich udach ląduje zimna butelka, co spowodowało ciarki na plecach. Nie byłam zadowolona z faktu, że Lynch kupił mi wodę, ale nie zamierzałam się kłócić o taką głupotę. Z jednej strony nie miałam już sił na rozmowy i najchętniej poszłabym do domu, ale z drugiej strony musiałam się dowiedzieć, co z Rossem. Martwiłam się, nawet jeśli pamiętałam jedynie pojedyncze scenki z poprzedniego życia. Czułam, że był ważny - zbyt ważny, abym mogła go odpuścić. Nie wiedziałam, czym się kierowało moje serce, ale... Po prostu musiałam być przy nim. Tu i teraz.
Z zadumy wyrwał mnie głos kobiety. Podniosłam głowę do góry, żeby zobaczyć do kogo on należy. Przede mną stała średniego wzrostu blondynka. Po paru sekundach jej wzrok padł na mnie, a uśmiech powiększył się na twarzy
- Ty jesteś Laura, tak? - zapytała przyjaźnie.
- Tak, a kim pani jest?
- Loren, psycholog Rossa - przedstawiła się, a mnie obleciała zazdrość.
Nie powinnam być zazdrosna. To była moja wina, że wyjechałam. Gdyby nie to... Do cholery, gdyby nie to, to teraz najprawdopodobniej spędzałam bym z Rossem oglądając seriale i jedząc lody. Ale ja musiałam wyjechać. Musiałam popełnić takie głupstwo. Ugh, jestem beznadziejna.
- Przepraszam, ale muszę na chwilę was opuścić - odparłam drżącym głosem.
Nie czekając na ich odpowiedź, zaczęłam biec w stronę szpitalnych łazienek. Chciałam wybuchnąć płaczem i nim zadławić się na śmierć. Wiedziałam, że brzmiało to beznadziejnie. Zachowywałam się jak kujon, który dostały jedynkę. Krótko mówiąc - żałośnie.
Po minucie znalazłam się w jednej z kabin, od razu opadając na podłogę. Łzy leciały z prędkością światła, plamiąc bluzkę i mocząc spodnie. Drżałam z zimna. Cierpiałam z bólu. Czułam, jak jakaś obca siła rozszarpywała mnie na drobne części. Głowa zaczęła mi pękać z nadmiaru emocji, a mi stawało się z każdą sekundą coraz słabiej. Serce biło mi za szybko. Rozpadałam się.
- Laura, odtwórz! - usłyszałam zmartwiony głos Rikera.
- Poczekaj, Riker. Muszę szybko się dowiedzieć w jakim stanie aktualnie się znajduje - powiedziała opanowana Loren, prosząc jeszcze szeptem, aby był przez chwilę cicho.
Delikatnie stukanie rozbrzmiało w całej toalecie. Wzięłam głęboki wdech, chcąc dalej płakać. Nie mogłam. To ja miałam grać tą silną i niewrażliwą. Ja. To chyba nie tak wiele.
- Lau, słyszysz mnie. Jeśli tak to daj jakiś znak - poprosiła kobieta. Z trudem pokazałam rękę. - Dobra Rik. Będzie trzeba wyważyć drzwi, bo inaczej nie da rady. Jak coś, to ja za nie zapłacę - zwróciła się do blondyna.
Po paru minutach poczułam chłodne powietrze, a przed moimi oczami ukazała się brat Rossa i jego psycholog.
- Riker, weź ją na ręce i kieruj się w stronę pokoju, w którym Ross się znajduje. Ja pójdę załatwić sprawę z tymi drzwiami.

                 Nudziło mi się. Potwornie mi się nudziło po wyjściu Loren, ale nie mogłem jej zatrzymać, bo tak chciałem. Mogłem mieć tylko nadzieję, że za chwilę wejdzie tu mój brat i to właśnie on potowarzyszy mi przez kolejnych parę godzin.
Westchnąłem, gdy w moich myślach pojawiła się Laura. Chciałem wreszcie o niej zapomnieć, ale serce robiło wszystko, żeby ona została jak najdłużej. Raniło mnie za każdym razem. Wywoływało ból. Doprowadzało do autodestrukcji. Wytwarzało coraz to gorsze koszmary. Robiło wszystko na odwrót niż ja pragnąłem.
Nagle usłyszałem dźwięk otwieranych drzwi. Przeniosłem wzrok z pościeli na miejsce, skąd dobiegł trzask. To, co zobaczyłem, złamało mnie. Na rękach mojego brata była Laura. Słyszałem, jak pociągała nosem. Trzęsła się niemiłosiernie. A piąstki miała zaciśnięte na koszulce Rikera.
- O Boże! - wstrzymałem powietrze.
- Nie wzywaj Pana Boga nadaremnie i zwolnij łóżko - poprosił mężczyzna, będąc już koło łóżka
Szybko wstałem, aby nie robić już problemów. Rik położył brunetkę na materacu, po czym opadł na krzesło ze skierowanym wzrokiem na mnie, a ja w zamian patrzyłem na niego. Próbowałem odgadnąć co się dzieje z mimiki jego twarzy, ale ona wyrażała zupełnie nic. Usta miał ściśnięte w wąską linie, a oczy wlepione nadal we mnie.
Nagle w sali znalazła się Loren z jakimiś papierami w ręce. Nie zwróciłem większej uwagi na nie, bo ważniejsze w tej chwili było, co się dzieje z Laurą, która leżała zwinięta w kulkę i cicho szlochała. Nie wiedziałem, czy zdawała sobie sprawę z tego, że cała nasza trójka ją słyszy i chyba ją to nie obchodziło.
- Drzwi załatwione - oznajmiła. - Cóż, ordynator nie był zbytnio zadowolony.
- Jakie drzwi? - zapytałem zdezorientowany.
- Co za dużo to nie zdrowo, Ross. Nie interesuj się - zaśmiała się Loren, siadając na fotelu.
Zapadła cisza, która od czasu do czasu była przerywana oddechami każdego z nas i pociąganie nosa Lau.

                 I tak minęło dwadzieścia-sześć minut. Na wgapianiu się w ścianę, lub w któregoś z nas. Irytowało mnie, ale z drugiej strony bałem się odezwać. Myślałem, że psycholog jakoś zacznie jakikolwiek temat; ewentualnie Riker. Ale nic. Musiałem wziąć sprawy w własne ręce.
- Czy musi być tak cicho? Boże, odezwijcie się - mruknąłem, kierując wzrok z obrazka na Rik, a potem na Loren.
- Dobrze, blondasku, jeśli chcesz porozmawiać to porozmawiajmy - kobieta znacząco popatrzyła na mojego brata, a ten jak zaczarowany wstał i wyszedł z pokoju.
Nie wiedziałem o co chodzi i już żałowałem się odezwałem. Po wzroku Loren zorientowałem się, że to, o czym mieliśmy rozmawiać, nie będzie niczym przyjemnym.
I wiecie co? Nie myliłem się.


***

Cześć i czołem kluski z rosołem! (Z serii, jak spieprzyć powitanie *przewraca oczami*)
Wiem i jestem tego świadoma, że rozdziału nie było miesiąc i osiem dni. Ale za każdym razem, kiedy próbowałam zacząć pisać ten rozdział, po prostu go nie kończyłam, bo nie wiedziałam co napisać. Ten rozdział udało mi się napisać dopiero za czwartym razem. Tak to jest, gdy doskwiera brak weny.
Powiem Wam tyle, że ta część była bardzo naciągana (co widać). Z moim zapałem do pisania tego ff jest ostatnio trochę problemów, bo nie prowadzę tej historii z przyjemnością. I tu nie chodzi o to, że nie potrafię pisać (bo nie potrafię <<<) czy fabuła jest typowa i kijowa; coś na kształt "flaki z olejem", a o to, że trudno mi pisać o Raurze. Gdy zaczynałam pisać ffs, Raura była moi ulubionym szipem, lecz to było ponad dwa lata temu. Dorosłam w jakieś części, zrozumiałam, że ona nie jest możliwa, co spowodowało niechęć do pisania o niej, ew.
Ale przechodząc już do "głównego" tematu tej notki.
Dzisiaj, czyli osiemnastego maja mija równy rok od kiedy ta historia została 'oficjalnie' zaczęta, od kiedy wstawiłam tu prolog. Nie będę robić podsumowania, bo to nie o to chodzi. Chciałabym podziękować, najlepiej każdą z Was utulić, bo gdyby nie Wy to teraz zapewne ten blog by już nie istniał.
Nie będę się rozpisywać, bo tak mam zamiar zrobić, gdy skończę tą historię. Po prostu dziękuje, że jesteście.
I na koniec jeszcze dwie sprawy organizacyjne. Po pierwsze jesteśmy w połowie ff. Nie chcę przedłużać, a tym samym zanudzać Was FAY. Po drugie: Powstały dwie ankiety, na które proszę, abyście zagłosowały. Byłoby mi bardzo miło.

Ja się żegnam, bo czeka mnie jeszcze dużo roboty. Wiecie; trzydzieści-pięć stron ćwiczeń od historią się same nie uzupełnią, wypracowanie również samo się nie napiszę. A dobra wróżka nie napiszę ze mnie dwóch sprawdzianów, z czego jeden jest do poprawy, bo aktualnie nie zdaję, właśnie przez niego. Cóż, elektrostatyka ssie.

Podoba się? Skomentuj! Dla ciebie to tylko parę sekund, a dla mnie wielka radość.

Lots of love, Ania x

2 komentarze:

  1. Cudowny rozdział!
    Ty chyba żartujesz? Nadal świetnie piszesz i nie widać, że brakowało ci weny. :)
    Co jak co, ale ja już też nie wierzę w Raurę, ale jakoś się do nich przyzwyczaiłam i nadal o nich piszę. Po prostu traktuję ich już tylko jako bohaterów opowiadań, a w to, że byliby razem na prawdę już nie wierzę.
    Jednak mam nadzieję, że jeszcze dasz radę pisać tego bloga. Ja trzymam za ciebie kciuki. ;)
    Czekam na next. :*

    Ps. Może wpadaniesz na mojego nowego bloga? Głównym tematem jest fantastyka.
    https://fire-and-water-raura.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń